Lizbona to idealny cel podróży o każdej porze roku. Wspaniałe miejsce na przedłużony weekend, a aby naprawdę poczuć klimat tego miasta warto tu zostać ciut dłużej. Jest zdecydowanie mniej popularna niż Paryż czy Rzym, ale ma swoją unikalną „duszę”.

Tej podróży wyczekiwałam bardziej niż zawsze.

Nie mogłam doczekać się, aż zobaczę słynne żółte tramwaje, spróbuje owoców morza i posłucham fado. Pomimo, że lot z Warszawy do Lizbony trwa ponad 4 godziny, czas minął niespostrzeżenie.

W trakcie mojego przelotu do Lizbony miałam przyjemność spotkać się z Krzysztofem Hołowczycem, co dodatkowo wprawiło mnie w wyśmienity nastrój.

Już wtedy wiedziałam, że będzie wyjątkowo.

Plac Rossio i Praça do Comercio

Zaczęłam zwiedzanie miasta klasycznie od Placu Rossio, który stanowiąc centrum miasta otoczony jest ważnymi budynkami ze wspaniałą fontanną pośrodku. To tutaj ludzie zbierają się o każdej porze dnia i cieszą się życiem. Widać stąd wyraźnie wystającą nad dachami budynków Elevador de Santa Justa  –  zabytkową windę w dzielnicy Santa Justa i położony na wzgórzu zamek Castelo de São Jorge.  Wjeżdżając windą na górę  możemy wypić kawę i popatrzeć z góry, bo Lizbona z góry wygląda przepięknie.  Z placu już w kilka minut dotrzemy do położonego nad rzeką Tag, Praça do Comercio.  Po drodze minąć nas może jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Lizbony, który widnieje na większości pocztówek i magnesów, żółty tramwaj, który mknie po wąskich uliczkach miasta. Wchodząc na Plac Handlowy przechodzimy przez wielki łuk triumfalny, dający poczucie wolności i niezależności. Po placu cały rok spokojnie przechadzają się miejscowi i turyści, wszyscy robią zdjęcia lub po prostu relaksują się nad brzegiem rzeki

Alfama

Aby jednak poczuć prawdziwy klimat starej Lizbony, trzeba udać się do Alfamy czyli najstarszej dzielnicy miasta położonej u podnóża zamku Castelo de São Jorge. Wąskie ulice, czerwone dachówki, spokojne życie, senna atmosfera i starsze panie żywo dyskutujące na ławeczkach, to wszystko daje niepowtarzalną atmosferę tej części miasta.

Tutaj znajdziemy także najbardziej charakterystyczny kościół w Lizbonie, katedrę Se,  najstarszą świątynie na terenie stolicy Portugalii. Trzeba do niej koniecznie zajrzeć gdyż nie przypomina ona zwykłego kościoła. Pierwotnie została wybudowana w koncepcji stylu romańskiego, jednak trzęsienie ziemi, a także inne klęski żywiołowe sprawiły, że była wielokrotnie restaurowana i współcześnie uchodzi za nagromadzenie licznych wizji artystycznych późniejszych epok.

Zachód słońca polecam z Miradouro da Senhora do Monte, najlepszego punktu widokowego w Lizbonie. Niewielu turystów tutaj dociera, ponieważ jest on położony dużo wyżej niż Zamek Św. Jerzego. Portugalczycy spędzają tutaj całe popołudnia rozmawiając,  śpiewając i grając na gitarach, po prostu w ten sposób kończą swój dzień.

Bario Alto i fado

Wieczorem koniecznie musimy odwiedzić Bario Alto, centralną dzielnicę miasta, która po zmroku zmienia postać ze spokojnej i pustawej w głośną, pełną ludzi i rozrywkową. Biesiadnicy powoli wypełniają miejscowe bary, a dźwięk granej na żywo muzyki Fado niesie się po ulicach z klubów muzycznych. Według mieszkańców Lizbony kolacja przy fado jest obowiązkowym punktem podczas zwiedzania stolicy Portugalii. Nie mogłam tego przegapić i sprawdziłam z czym to się wiąże. 

Fado oznacza przeznaczenie, przed którym nie da się uciec. O tym też traktują piosenki wykonywane przez śpiewaków. Często poruszają wątek nieszczęśliwej miłości oraz tęsknoty za tym, co już nie wróci, inspirowane zazwyczaj cierpieniem żon żeglarzy. Miejsc, w których posłuchamy słynnych pieśni jest cała masa. Razem z moimi towarzyszami wzięliśmy udział w krótkiej prelekcji o tym gatunku muzyki i nie lada pokazie – teraz już wiem nie każda pieśń jest melancholijna.

Rua Nova do Carvalho

Inną propozycją na wieczór jest słynna ulica  Rua Nova do Carvalho, różowa ulica, która mnie urzekła. Jeszcze do nie dawna nie cieszyła się dobrą renomą. To właśnie tutaj skupionych było wiele domów publicznych, tanich barów, nocnych klubów i miejsc o zdecydowanie gorszej sławie.  Wszystko jednak zmieniło się w 2011 roku, kiedy postanowiono zmienić ten stan rzeczy i nadać ulicy całkowicie inny charakter.  Przy udziale władz miejskich oraz stowarzyszenia Associação do Cais do Sodré ulicę wyłączono z ruchu samochodowego, zamknięto domy publiczne i inne tego typu przybytki i co bardzo ważne podniesiono poziom bezpieczeństwa tej okolicy. Całą nawierzchnię pomalowano na różowo. Teraz Rua Nova do Carvalho  jest jednym z najbardziej fotografowanych miejsc w centrum Lizbony, a na dodatek tętni życiem i jest odwiedzana zarówno przez lokalnych mieszkańców jak i turystów.

Rua Nova do Carvalho, to idealne miejsce, aby usiąść w jednej z klimatycznych knajpek i wypić kieliszek porto, słodkiego wina typowego dla tego kraju. Nazwa  wina pochodzi od nazwy miasta OPORTO (Porto), drugiego co do wielkości miasta w Portugalii zaraz po Lizbonie, skąd to wino jest wysyłane w świat od ponad 300 lat. Jego historia jest o tyle ciekawa, że powstało ono przypadkiem. W XVII wieku angielscy kupcy, którzy zamierzali przewozić wino na duże odległości, w obawie przed jego powtórną fermentacją postanowili zakonserwować je odrobiną brandy. I tak odkryli niesamowity smak Porto, który zachwyca do dziś. Będąc w Portugalii po prostu trzeba go spróbować.

Belem

Kiedy jestem w nowym miejscu zawsze staram się zobaczyć i zapamiętać jak najwięcej. Dlatego, też nie mogłam pominąć Belem, które łączy ze sobą zabytki z czasów Wielkich Odkryć Geograficznych z nowoczesną, przyjazną turystom infrastrukturą.  Nie każdy wie, że to właśnie stąd Vasco da Gama wyruszył w podróż do Indii. To właśnie ta część miasta pokazuje i przypomina, że kiedyś Portugalia była zamorską potęgą. Znajdziemy tutaj Klasztor Hieronimitów, który został wzniesiony w ramach podziękowań  właśnie dla Vasco da Gamy za owocną wyprawę do Indii. To chyba najbardziej znany zabytek Lizbony, a na pewno najbardziej imponujący. Zachwyca on zarówno z zewnątrz, gdy patrzymy na zdobione bramy i portale, jak i wewnątrz, gdy spacerujemy po uroczych krużgankach.

Będąc w Belem musimy też zobaczyć najczęściej fotografowane i najbardziej instagramowe miejsce w Lizbonie, Torre Belem. Budowlę, która wygląda jak z bajki i znajduje się na liście światowego dziedzictwa Unesco. Bez wątpienia można powiedzieć, że jest jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc w tym mieście.

Zachwyci nas tutaj również Pomnik Odkrywców, który upamiętnia 33 postaci najbardziej zasłużone dla Portugalii. Obecna konstrukcja pomnika została odsłonięta w 1960, zbudowana z betonu, ma aż 52 metry i kształt karaweli.

Lizbona urzekła mnie zarówno licznymi atrakcjami, jak również ludźmi, którzy mimo swojej melancholijnej natury są uśmiechnięci, chętni do pomocy i wielogodzinnych rozmów. Zachwyciły mnie tutaj smaki lokalnych potraw, kolory i niepowtarzalna atmosfera. Życie toczy się tutaj swoim tempem, co sprawiło że zakochałam się w tym mieście. Portugalczycy celebrują każdą chwilę dzięki czemu w powietrzu czuć magię.

Myślę, że jest to miasto idealne na krótki city break jak i na dłuższy pobyt. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Pasteis de nata

Na sam koniec dodam tylko, że nie można być w Lizbonie i nie zjeść słynnych pasteis de Belem! Najlepiej w cukierni nieopodal Mosteiro dos Jeronimos, pod którą niezmiennie jest kolejka po ciepłe ciasteczka. To właśnie tutaj w XVIII wieku powstały pasteis de nata, bo pod taką nazwą występują obecnie w innych cukierniach zarówno w Lizbonie, jak i w innych regionach Portugalii. Pomimo że kolejka jest dłuuuga, warto poczekać!
Mi najlepiej smakują na ciepło, posypane cynamonem.
Co tu dużo mówić, są boskie!

Po powrocie do kraju, od razu rozpoczęłam poszukiwania przepisu na ich „odtworzenie”.  Poniżej znajdziecie ten, który zabierze was do lizbońskiej kawiarni.

Składniki:

– Opakowanie gotowego ciasta francuskiego, lub cisto francuskie domowej produkcji.

– Krem:

·         220 ml mleka 3,2%

·         Otarta skórka z 1 cytryny, sparzonej

·         2 szczypty cynamonu

·         25 g mąki

·         120 g cukru

·         70 ml wody

·         4 żółtka jaj,

Wykonanie:

Do 3/4 mleka dodajemy skórkę z cytryny i cynamon, całość gotujemy. Do pozostałego mleka dodajemy mąkę, po wymieszaniu wlewamy ją do gotującego się mleka z cytryną. Gotujemy cały czas mieszając, do zgęstnienia masy.
W osobnym naczyniu cukier mieszamy z wodą i gotujemy około 4 minuty do konsystencji syropu. Syrop przelewamy do masy mlecznej, dokładnie mieszając. Krem studzimy, dodajemy do niego żółtka i starannie mieszamy na jednolitą masę.
Ciasto francuskie kroimy na równe kawałki, rozgniatamy je na płasko tworząc zakręcone ślimaki i umieszczamy w foremkach wysmarowanych masłem. Ciasto dociskamy do spodu i boków foremki. Wypełniamy babeczki masą, pieczemy około 25 minut w temp. 200°C. Studzimy.

SMACZENGO!