Dlaczego taki tytuł nadałam temu wpisowi?
Pewnie wielu z Was zna odpowiedź. Tak po prostu mówi legenda.
Otóż Bóg, po tym jak stworzył świat, postanowił podzielić poszczególne krainy pośród ludzi. Ludzie zaczęli się kłócić, zajmować miejsca w kolejce licząc na żyzne, bogate terytoria.
A Gruzini widząc, że całe to wydarzenie nieco potrwa usiedli z boku i zaczęli świętować. Tańczyli, śpiewali, jedli i wznosili toasty na cześć Boga. Gdy wszystkie ziemie były już rozdane, Bóg zapytał ucztujących czemu nie zgłosili się po swoją część? Gruzini odpowiedzieli, że woleli chwalić jego imię niż tłoczyć się z innymi. Bóg, poruszony tymi słowami, zdecydował oddać Gruzinom najpiękniejszy kawałek świata, który początkowo chciał zatrzymać dla siebie kipiący zielenią, pełen żyznych pól i malowniczych gór, w których żyje mnóstwo łownej zwierzyny, istny Raj na Ziemi …… takie były początki Gruzji 🙂

Co z tego raju przetrwało do teraz?
Moim zdaniem niemało.

Zacznę od gruzińskiej kuchni, o której w Polsce jest głośno już od dobrych paru lat.
Co mnie w niej urzekło?
Jakość produktów! Tak smacznych warzyw i owoców nigdzie nie jadłam. To jak powrót do smaków dzieciństwa. Pomidory pachnące, twarde i soczyste, ogórki chrupiące, trzaskające pod zębem, papryka słodka i aromatyczna, cebula, którą z łatwością możesz chrupać, gdyż jest delikatna i bardzo smaczna, kolendra dodawana do większości dań oraz owoce granatu dopełniają tych wrażeń.
Wspaniałe sezonowe owoce maliny, morele, brzoskwinie, winogrona, jeżyny, czereśnie, świeże figi i znakomite arbuzy!
Kolejna sprawa to fantastyczne wypieki, przeróżne placki, bułki, chlebki, czaczapuri, które zaskakują smakami i mieszanką składników. Pycha!
Są też wszelkie zapiekane warzywa. Kocham! I oczywiście osławione gruzińskie pierogi czyli chinkali, fantastyczne w smaku, naturalne sery i wspaniałe orzechy! Błogość! 🙂
Niektórym kuchnia ta wydaje się być nieco uboga, ale podkreślam, że jakość produktów jest niespotykana w obecnym przemysłowym rolnictwie, które opanowało prawie cały świat.

Kolejnym niebagatelnym punktem wypraw do Gruzji jest WINO i CZACZA.
To dwa alkohole narodowe. Obydwa pite są w sporych ilościach i często produkowane w sposób tradycyjny w domu. Dodatkowo Gruzini twierdzą, że to właśnie w Gruzji wynaleziono wino!
Z winem można wejść w dobrą komitywę wędrując po rejonie Kakheti, my zatoczyliśmy koło jadąc z Tbilisi do „miasta miłości”, Sighnaghi, które jest malowniczo położone nad Doliną Alazańską. Podeszliśmy do XVIII wiecznej twierdzy i przeszliśmy fortyfikacjami w kształcie „ośmiornicy” oraz klimatycznymi uliczkami miasteczka. Potem pojechaliśmy do najbardziej winnego rejonu – Kindzmarauli, a dokładniej do miejscowości Kvareli, gdzie w post-militarnych tunelach, obecnie przechowuje się wina winiarni Khareba. Zobaczyliśmy także tradycyjne „marani”, czyli piwnicę, w której produkowane jest wino według starożytnej metody – tej którą Gruzini najbardziej cenią. Wino przechowywane jest nie w beczkach drewnianych, tylko w kadziach kamionkowych wkopanych w ziemię.
Liczne tu winiarnie specjalizują się głównie w produkcji czerwonego półsłodkiego wina Kndzmarauli.
Pojechaliśmy także do Gremi, cytadeli i zarazem ważnego ceglanego zabytku kraju, która nieco przypomina zamek z baśni Disney’a. Byliśmy w Muzeum Wina w Napareuli, gdzie opowiedziano nam tajniki tradycyjnej metody jego produkcji.

W trakcie tego objazdu winnych terenów zatrzymaliśmy się w fajnym „Chateau” w Napareuli, prowadzonym przez polsko – gruzińską rodzinę.
Przyjechaliśmy późnym popołudniem i zastaliśmy naszych gospodarzy wypełniających obowiązki domowe. Pan domu oprowadził nas po „posiadłości”, pokazał winnicę oraz piwniczkę. Opowiedział najeżoną spirytyzmem historię domu i produkcji wina. Starsza gospodyni piekła podpłomyki w piecu opalanym drewnem znajdującym się na podwórku, podziwiałyśmy jej niezwykłą sprawność i siłę. Dzieża, w której wyrabiała ciasto na podpłomyki miała chyba z dwa metry długości! Starszy gospodarz poszedł po czaczę i ….. słoninę. Częstował nas solidnie jednym i drugim. Czacza, bimber nie jest moim ulubionym napojem…. po zamoczeniu języka dałam sobie spokój. Wino natomiast miało przedziwny, lekko ziemiankowo-ziemnisty smak. Też go nie pokochałam, ale warto było spróbować.
Wieczór skończył się lekkim zejściem, gdyż fantastycznie prowadzona przez naszego gospodarza supra, trwała prawie do białego rana. Co ciekawe supra przerywana wzniosłymi toastami – opowieściami powoduje, że trudno się klasycznie upić 😉 – toast poruszający tematy: Bóg, honor, ojczyzna, zdrowie, opatrzność, kraj, miasto, rodzina, wzniesienie kieliszków, kolejne danie, bądź kończenie poprzedniego trwają z reguły na tyle długo, że organizm ma czas na „regenerację”. Nie raz słyszałam, że Gruzini mogą tak biesiadować wiele godzin, jeśli nie dni. Teraz mnie to nie dziwi.

Następnego dnia podjechaliśmy do Alawerdi, która jest jedną z najwyższych świątyń Kaukazu. Wraz z kopułą mierzy ponad 50 metrów wysokości, ma wspaniałe proporcje oraz ładne wnętrze. Pierwszy kościół stał w tym miejscu już w VI wieku. Jego fundatorem był Joseb Alawerdeli, czyli jeden z Ojców Syryjskich (misjonarzy działających w pierwszym tysiącleciu na terenie Gruzji). Jednak obecną świątynię zbudowano w XI wieku.  Katedra jest ogrodzona wysokim murem obronnym, który w przeszłości musiał odpierać liczne najazdy Persów oraz rabunkowe napady górali z Północnego Kaukazu – głównie Czeczenów, Awarów i Lezginów. W zabytkowym kompleksie znajdują się również: Pałac Chanów z XII wieku, refektarz oraz historyczne naczynia na wino…

Następnym punktem było Telavi, miasto położone na zboczu grzbietu Gombori, skąd przy dobrej pogodzie widać dobrze Dolinę Alazańską oraz Kaukaz Wielki. Nieopodal Telavi, zobaczyliśmy pałac wybitnego intelektualisty oraz enologa gruzińskiego, Aleksandra Chavchavadze. W pałacu bywali Lermontov, Puszkin, Grybojedow, Dumas i inni wybitni intelektualiści XIX wieku.
Objazd zakończyliśmy spacerem wokół Monastyru Dżwari, skąd widać Tbilisi i Mtskhetę oraz łączące się dwie rzeki Kurę z Aragwi.
Fantastyczne wrażenia, znakomite zabytki, klimatyczne monastyry pełne płonących świec oraz szemrzących modlitwy mieszkańców okolic.

Tej nocy zostaliśmy w Mtskhecie. Dlaczego tu?
Bo to starożytna stolica wschodniej Gruzji. Żaden Gruzin nie uwierzy, że można odwiedzić Gruzję i nie zobaczyć Mtskhety. Po pierwsze leży ona dosłownie obok Tbilisi, po drugie tuż przy Mtskhecie biegną najważniejsze szlaki komunikacyjne w kraju, po trzecie jest wyjątkowo urokliwie położona i wreszcie po czwarte – miasto może się poszczycić wspaniałymi zabytkami gruzińskiej cywilizacji, które w 1994 roku wpisano na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO.
W dawnych wiekach Mtskheta była areną najważniejszych wydarzeń w historii Gruzji i Gruzinów. Z tym miastem wiążą się początki gruzińskiego państwa. Właśnie w Mtskhecie Gruzini przyjęli chrzest. Świadectwem minionych dziejów są monumentalne świątynie i klasztory, warownie oraz grobowce gruzińskich monarchów.
Współczesna Mtskheta to niewielkie miasto (ok. 7500 mieszkańców) żyjące głównie z rolnictwa, handlu i turystyki. To czemu należy poświęcić nieco czasu to Świątynia Svetitskhoveli jedno z najważniejszych miejsc kultu religijnego w Gruzji, wybudowane w miejscu, gdzie wg. legendy pochowana została siostra Sidonia wraz z tuniką Jezusa Chrystusa.

Jak widać liczne zabytki kultury, kultu i sztuki są kolejnym powodem dla którego warto Gruzję odwiedzić.

Czas na Drogę Wojenną, co to takiego?

Wyjazd przez góry Kaukazu Wielkiego po Gruzińskiej Drodze Wojennej, która jest głównym przejściem między Kaukazem Południowym, a Północnym jest fantastycznym przeżyciem.
Po drodze zatrzymaliśmy się w Ananuri, XVII-wiecznym kompleksie, z cudownym widokiem na zbiornik Zhinvali. Następnie droga zaczęła się mocno kręcić i wspinać.


Zrobiliśmy kolejny przystanek na rafting po rzece Aragwi. Było naprawdę gorąco, a rzeka była mocno rześka. Frajda więc była wielka, gdy tylko woda zaczęła coraz częściej przedostawać się pod kamizelkę ratunkową wszyscy piszczeli.
Rafting jest naprawdę bystry! Stan rzeki był wysoki. Pontony mknęły po bystrzynach rzeki, wpadały z impetem do wody, pokonywały liczne kaskady. Woda była zimna jak lód!
Nie ukrywam, że mieliśmy super zabawę wiosłując na komendę sternika, lub hamując gdy było potrzeba, manewrując ciałem, gdy zaczynało się robić „gorąco”. Gruzini mówili po swojemu, my po swojemu i każdy znakomicie się rozumiał 🙂

To oczywiście nie był koniec naszej podróży drogą wojenną. Po osuszeniu się i zjedzeniu mini lunchu popędziliśmy dalej. Ciągle wspinaliśmy się wyżej i wyżej, aż dojechaliśmy do miejscowości Gudauri, która jest zarazem najlepszym kurortem narciarskim na Kaukazie. Tu ponoć prawie zawsze jest piękna pogoda, a widok gór zapiera dech w piersiach. Chwila postoju przy punkcie widokowym z sowiecką mozaiką, a potem już tylko przejazd przez najwyższy punkt Gruzińskiej Drogi Wojennej – Przełęcz Krzyżową.
Widoki zniewalają!
Również te dotyczące samej drogi, gdy zdajesz sobie sprawę, że betonowe tunele ciągnące się wzdłuż drogi są w zimie jedynym rozwiązaniem by pokonać ten wysoko położony odcinek trasy.
Ilość ciężarówek, marszrutek, samochodów jest bardzo duża na tej trasie. To w końcu węzeł komunikacyjny pomiędzy Gruzją, a nielubianym sąsiadem Rosją.

Nie pojechaliśmy tą trasą do końca, w pewnym momencie skręciliśmy w góry. Chcieliśmy pobyć w naturze, w górskim schronisku, nacieszyć oczy górami, szczytami, potokami, zielenią, łąkami i kwiatami jakie pamiętam z dzieciństwa, a które teraz tak jakby gdzieś zniknęły….
To był znakomity wybór i świetna decyzja.
Poszliśmy na kilka trekkingów szlakami, na jeden zupełnie na dziko. Wielkie przestrzenie, konie pasące się na łąkach, mnogość kolorów.
Nasze schronisko było bardzo przyzwoite, ale po 3 nocach chcieliśmy już cywilizacji 🙂

Pojechaliśmy do Stepancmindy, gdzie z największą rozkoszą zakwaterowaliśmy się w przepięknym butikowym hotelu Rooms Kazbegi. To jest must be w tym rejonie. Pełen relaks, „szorowanie”, basen w widokiem na Kazbeg i przepiękną z tej perspektywy Świątynię Gergeti.

Oczywiście nie odpuściliśmy sobie fantastycznego trekkingu do świątyni Świętej Trójcy Gergeti (XIV w.). A trzeba wiedzieć, że cerkiew usytuowana jest na górze (2170 m.n.p.m.), na tle góry Kazbek (5047 m.n.p.m), co sprawia, że jej widok jest niezwykle pocztówkowy.
Jeżeli dopisze pogoda, można złapać wzrokiem bajeczną panoramę zwaną tutaj  Mkinvarcveri.

Świątynia Gergeti

Na koniec zostawiłam Tbilisi.
Miasto zostało zbudowane w V w. wzdłuż mocno meandrującej doliny rzeki Kury. Miesza się tu nowoczesna architektura ze starożytną. Co ważne najpiękniejsze obiekty starego miasta są usytuowane blisko siebie i są łatwo dostępne.
Warto zajrzeć do największej świątyni prawosławnej na Kaukazie, soboru Świętej Trójcy. Złożyć wizytę w XII-wiecznej świątyni Metekhi. Wjechać kolejką linową na twierdzę Narikala, skąd rozpościera się panoramiczny widok na stolicę i zejść pieszo do dzielnicy łaźni siarkowych, gdzie można zrelaksować się przez dłuższą chwilę. Trzeba też zobaczyć synagogę, kawiarnianą ulicę Chardin, Majdan Gorgasali, katedrę Syoni (gdzie znajduje się relikwia świętej Nino), awangardową wieżę zegarową i bazylikę Anchiskhati.
Nam udało się zobaczyć wszystko, zjeść w paru miejscach fantastyczne gruzińskie specjały i spędzić sporo czasu w łaźni siarkowej, którą mieliśmy do własnej dyspozycji i gdzie pani łaźniana zdarła z nas 5 warstw skóry!

Super wakacje, piękna przygoda i dla dużych i dla małych.
Polecam i służę radą 🙂