To nie miejsce… to wiele miejsc 🙂
Dlaczego?
Może dlatego, że Kiribati to 32 atole + koralowa wyspa Banaba.
Nie wiem czy wiesz, że to jedyne państwo, które znajduje się na wszystkich czterech półkulach Ziemi!
Sporo atoli jest zamieszkałych, bo aż 21 z nich!
To co także fascynujące to obszar, który Kiribati zajmuje. Rozciągłość między wyspami z zachodu na wschód wynosi około 4000 km, jak nie przymierzając z Madrytu do Moskwy, a z północy na południe – ponad 2000 km czyli mniej więcej jak z Warszawy do Neapolu.
Teraz to wszystko wrzućmy na środek Pacyfiku i mamy Kiribati.

O Kiribati usłyszeliśmy w Polsce głośno i wyraźnie gdy w w 2016 roku na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa przyjechała grupka studentów z Kiribati. Byli najbardziej egzotycznymi uczestnikami tego święta! Przeprowadzono z nimi wywiady telewizyjne i każdy robił sobie z nimi zdjęcia 🙂

Jak się tu dostać?
Nie jest to zbyt proste… My chcieliśmy przylecieć na atol Tarawa, gdyż właśnie tam znajduje się stolica kraju czyli Bonriki.
Można się tu dostać Fiji Airlines z Fidżi. Warto wiedzieć, że Fidżi jest dla państw Oceanii takim hubem komunikacyjnym, gdziekolwiek byś nie chciał polecieć to szybciej czy później wylądujesz na Fidżi 🙂
My jednak przylecieliśmy z Wysp Marshalla linią Nauru Airlines, która łączy, jak nie przymierzając shuttle bus, niektóre z porozrzucanych na Pacyfiku wysp.

a to są pełne 33 km, które można przejechać po atolu autem
– poszczególne wąskie wysepki połączone są między sobą przejezdnymi groblami

Na Tarawie mieszka ponad 50 tys osób, a to nieco mniej niż połowa całej populacji kraju. To co od razu rzuca się w oczy to duża ilość domów, zabudowań, śmieci i sieci rybackich, sklepików, budynków szkolnych, kapliczek i kościołów różnego wyznania stojących przy głównej drodze.
Ponadto od razu można zauważyć olbrzymią lagunę o łącznej powierzchni 500 km² , którą widać dokładnie z powietrza i całkiem dobrze z brzegu wyspy. Laguna naturalnie obfituje we wszelkiego rodzaju ryby i skorupiaki, ale jej zasoby są nadwyrężane przez dużą i rosnącą populację Tarawy. To co smutne, to pogłębiające się zanieczyszczenie laguny wszystkim tym co człowiekowi niepotrzebne lub przez niego wydalone 🙁
Nie chcę być bardziej dosadna, ale przy odpływie widać i czuć dość wyraźnie, że Kiribati ma narastający problem, z którym będzie im bardzo ciężko coś zrobić. A co gorsze zjedzenie czegokolwiek złowionego w lagunie grozi w najlżejszym przypadku ciężkim zatruciem 🙁

Wbrew pozorom jest duża różnica między Tarawą Północną, a Tarawą Południową. Już wyjaśniam.
Tarawa Północna jest dzika, składa się z szeregu wysepek, z których najbardziej wysunięta na północ jest Buariki. Nie ma tu elektryczności, czasem znajdzie się panel solarny podarowany przez rząd Tajwanu do naładowania telefonu i ewentualnie oświetlenia domu, nie ma bieżącej wody. Wyspy, które ją tworzą nie łączą się, są poprzecinane naturalnymi kanałami, które stosunkowo łatwo można przecinać podczas odpływu.
Lokalni chłopcy łowiący ryby i bawiący się przy brzegu, podczas odpływu po prostu zakasali nogawki spodni i przeszli na kolejną wysepkę unosząc w górę swoje ciuchy i połów.
Plaże są zachwycające, biały piasek aż bije po oczach, kolor wody nie może być bardziej lazurowy, a roślinność bardziej zielona.

Mieszkańcy Kiribati są ponoć doskonałymi marynarzami, zdolnymi do przepływania oceanów na lokalnie wykonanych łodziach przy użyciu tradycyjnych technik nawigacyjnych. Jest to całkiem możliwe, choć teraz swoje umiejętności wykorzystują głownie łowiąc ryby.
Łowią więc ryby i jest to ich styl życia, nie tylko zawód. Choć żyłki i sieci zastąpiły już jakiś czas temu linki z włókien kokosowych i haczyki z kości, to jednak dalej mieszkańcy robią pułapki z kamieni na ryby, przeszukują rozlewiska wody morskiej, odwracają kamienie i skały w poszukiwaniu żyjątek.
Na lądzie czerpią wodę z płytkich studni i hodują babai czyli bulwy taro. Taro do bardzo odżywczy, posiadający 98% skrobi oraz witaminy z grupy B produkt. Na tych szerokościach geograficznych nie można go lekceważyć, choć należy pamiętać, że przed zjedzeniem należy go długo gotować, aby pozbyć się szkodliwych dla układu pokarmowego szczawianów wapnia.
Tradycyjne domy budowane są na podwyższeniu – żeby nie wchodziło robactwo i był przewiew – z drewna i liści pandanu.
Tu naprawdę żyje się zgodnie z naturą!

Tarawa Południowa to zupełnie inne miejsce. Tu groble połączyły poszczególne pasy wysepek od Betio położonej na południowym zachodzie do Buota na północnym wschodzie tworząc ok 33 km ciągłego lądu. Problemem tej części atolu jest za duża ilość mieszkańców.

Wyspa Betio jest tego najlepszym czyli zarazem najgorszym przykładem. Mówi się, że ma największą na świecie gęstość zaludnienia, większą chyba niż Hongkong. Na ok 2 km2 gnieździ się tu około 15 tys osób, choć nie ma tu bloków wysokich na 50 pięter!
Domy budowano przeważnie z drewna kokosowego, plecionki, blachy falistej, sklejki i worków po ryżu, połączonych w dziwaczne konstrukcje. Przykre jest to, że pomieszczenia dla ludzi niewiele różnią się od mini zagród dla świń, które hodowane są na wyspach.
Plaże na Betio, zarówno od strony laguny, jak i oceanu, stały się jednym wielkim szambem. Czysta woda jest nie do zdobycia. Większość Kiribatczyków pobiera wodę ze studni, których nie trzeba kopać głęboko – wystarcza jakieś półtora metra. Na Betio pojawił się jednak problem. Podłoże jest porowate, koralowe, więc cokolwiek rozleje się tu na ziemię, czy to uryna, czy olej napędowy, od razu trafia do wód gruntowych, w których urządzają sobie wygodny domek całe kolonie pasożytów. Gotowanie wody stało się więc absolutną koniecznością! A i to nie chroni mieszkańców przed zarażeniem pasożytami, a epidemie cholery nie są rzadkością 🙁

To co rośnie na wyspach to drzewa chlebowe, papaja, oczywiście kokos i bardzo użyteczny pandan inaczej pandamus, są też niezbyt liczne i z trudem hodowane bananowce..
Czy coś jeszcze?
… no cóż niewiele…
Palma kokosowa jest na Tarawie na wyczerpaniu gdyż mieszkańcy potrzebują drewna, ale jej plantacje są na wyspach Kiritimati i dwóch innych atolach w grupie Line Islands.
Natomiast w lagunie Tarawy uprawia się wodorosty morskie.

Pogodę mieliśmy mocno zmienną tzn. raz padało tak, że świata nie było widać, raz słońce prażyło z całą mocą. W zasadzie cały rok to dobry czas na podróże po wyspach Oceanii. Temperatura oscyluje wokół 27 stopni, słońce operuje minimum 9,5 godziny dziennie, opadów nie jest za dużo (najgorszy jest marzec i kwiecień), a wilgotność i tak zawsze jest w granicach 83-86%, więc nie ma się co przejmować.

Lotnisko Bonriki to maleństwo, dwa baraki połączone wiatą i ogrodzony pas startowy, który rozciąga się na całą szerokość prawej piętki atolu 🙂
Sprawy urzędowe, paszportowe czy wizowe zajęły małą chwilkę i znaleźliśmy się na Kiribati. Polacy mogą tu wjechać bez wizy, więc tym bardziej procedura jest żadna.

Gorzej było z miejscem do zatrzymania się, nie mówiąc o otrzymaniu czegoś do zjedzenia. Jakoś sobie poradziliśmy wynajmując pokoje w wątpliwej jakości niewielkim lodge, gdzie właścicielka łaskawie coś dla nas parę razy ugotowała 🙂 Czy to było zjadliwe? No cóż opinie są podzielone 🙂
A dlaczego? – zaraz wyjaśnię.
Notabene wypiliśmy też całe wino, które pani miała w barku, czyli na półce za głową.
Jakie wino mogłoby dojechać do wysp Pacyfiku?
No pewnie, że jedynie australijskie 🙂

To na co chciałabym zwrócić uwagę to to, czym żywią się mieszkańcy wysp Pacyfiku. Odwiedzając je zaczęłam zwracać baczną uwagę na to co jest w sklepach, ile kosztuje, jak wygląda, co można kupić w garkuchni przy ulicy, a co na plaży od rybaków.
Wnioski?
Już o tym wspominałam w moim wpisie o Nauru 🙂 , a teraz jeszcze rozwinę temat.

Mamy atole na niezmierzonych przestrzeniach największego oceanu świata, wody zasobne w przepyszne ryby, o które walczą obcokrajowcy, więc siłą rzeczy głównym źródłem pożywienia mieszkańców są właśnie ryby. Ich roczne spożycie na głowę mieszkańca wynosi około stu kilogramów. Czyli przeciętny mężczyzna, kobieta i dziecko w Kiribati spożywa ryby codziennie. Zwyczajowo je się je tutaj na dwa sposoby na surowo lub gotuje 🙁
Obie wersje na dłuższą metę są słabe, szczególnie biorąc pod uwagę, ze na wyspie nie używa się praktycznie żadnych przypraw.
Ok, jest więc świeża ryba! Najlepsze są oczywiście tuńczyki, ale bywają okresy na wyspie, kiedy tuńczyków na Tarawie nie ma.
Jak to się dzieje?
Ano tak, że np. trawlery z Korei przekupują skorumpowanego ministra rybołówstwa, by móc jeszcze złowić tuńczyki na łowiskach mieszkańców i … i cóż tuńczyk na kilka tygodni znika z menu mieszkańców Tarawy 🙁  
A co z dostawami morskimi?
Co parę tygodni do Tarawy przybija statek z jedzeniem, które w Australii uznano za nieprzydatne do spożycia. Nie chcę demonizować pomocy krajów rozwiniętych, ale trzeba prawdzie spojrzeć w oczy, to nie są towary o jakiejś jakości, to są na przykład zardzewiałe puszki z bliżej nieokreśloną papką warzywno-mięsną, peklowana wołowina z taką zawartością tłuszczu, że jedna porcja wystarcza do wywołania miażdżycy, wołki zbożowe z dodatkiem mąki albo ryżu, paczkowane „fragmenty” kurczaka, które tak często rozmrażano i mrożono ponownie, że każde opakowanie przypomina brykiet lodu, najróżniejsze produkty, których data ważności minęła co najmniej trzy miesiące wcześniej – a wszystko to w cenach, które mogli zapłacić jedynie ludzie naprawdę zdeterminowani, by zjeść cokolwiek poza rybą.
A co ze świeżymi warzywami?
Przecież na wyspie w zasadzie nic nie można wyhodować. Pojawiają się co jakiś czas wolontariusze najczęściej z Tajwanu czy Korei, którzy chcą uczyć mieszkańców hodowli warzyw. Prawda jest taka, że ani klimat nie jest odpowiedni, ani gleba, ani … no nic nie jest sprzyjające. Ogórki są maleńkie, sałata nie chce rosnąć, pomidory wyglądają jak agrest, cukinia też ma w nosie takie warunki….
Czy statki dowożą świeże warzywa? Już sam czas transportu powoduje, że mogą to być tylko warzywa, które można długo przechowywać w chłodniach. Czasem są więc ziemniaki, czasem jakieś brokuły, czasem papryka! Ale ceny, cóż .. ceny są kosmiczne, niestety!

Jest jeszcze jedna rzecz, która na pewno dostarczana jest statkami. To piwo! Można uznać, że przeważająca część populacji wysp Pacyfiku jest uzależniona od alkoholu, najczęściej od piwa właśnie! Widać to szczególnie w piątkowe wieczory, gdy mieszkańcy folgują sobie i zabawiają się pod okolicznymi sklepami.

Statki z żywnością przybijają do portu, w sumie to raczej porcik …. Z reguły nie za dużo się w nim dzieje. Wzmożony ruch jest tylko wtedy gdy co kilka tygodni podpływa duży statek z zaopatrzeniem… Wtedy trzeba go szybko rozładować i wiele osób ma pracę, a wszyscy coś innego niż ryba do zjedzenia.

Ogólnie mieszkańcy są „przyjaźnie zainteresowani” turystą, aczkolwiek widok kogoś, kto chce się czegoś dowiedzieć i coś zobaczyć w ich kraju wywołuje duże zdziwienie. Dla mieszkańców obcokrajowiec oznacza kogoś z misji wyznaniowej, wolontariuszy, pracowników firm międzynarodowych, którzy załatwiają różne interesy.
A turysta?
To pojęcie jest zdecydowanie obce, wywołuje raczej śmiech i konsternację.

Ciut historii. Ciut, bo za wiele tu się nie działo i się nie dzieje 🙂
Wyspy zasiedlali najpierw Melanezyjczycy, a później Polinezyjczycy. Następnie wyspy znalazły się w pod protektoratem brytyjskim (stąd ta gotowana ryba 🙂 ). Swego czasu powstały tu bazy wielorybników amerykańskich i angielskich. Natomiast po 1850 zaczęły się „polowania” na tubylców (blackbirding), wysyłanych do pracy na plantacjach w Australii, na Fidżi czy Hawajach.
W czasie II wojny światowej Tarawa była okupowana przez Japończyków, a od 20 listopada 1943 roku była miejscem krwawej bitwy pod Tarawą. Tego dnia piechota morska Stanów Zjednoczonych wylądowała na Tarawie i poniosła ciężkie straty od japońskich żołnierzy zajmujących okopane pozycje na atolu. Marines zabezpieczyli wyspę po 76 godzinach intensywnych walk z około 6000 zabitych po obu stronach.
Po wojnie powrócili Brytyjczycy, ale w latach 60tych zezwolili na rozszerzenie samorządności wysp.
W 1975 Wyspy Ellice oddzieliły się od kolonii i utworzyły w 1978 niepodległe państwo Tuvalu (o nim jeszcze usłyszycie). Wyspy Gilberta uzyskały własny rząd w roku 1977, a suwerenność oficjalnie 12 lipca 1979 przyjmując nazwę Kiribati. Od tego czasu Kiribati miała już 5 prezydentów i stara się sobie radzić jako niezależne państwo.
Parlament Kiribati, nazywany Maneaba ni Maungatabu, wybierany jest co 4 lata i składa się z 36 członków, natomiast każda z 21 zamieszkanych wysp posiada lokalną radę, która zajmuje się bieżącymi sprawami wspólnoty.

A podsumowując gospodarkę Kiribati to na pewno stwierdzić można, że jest słaba i w dużej mierze uzależniona od eksportu ryb, kopry czyli wysuszonego miąższu kokosa.
Sól pozyskiwana jest z wody morskiej w salinach, które znajdują się na wyspie Kiritimati. Funkcjonuje niewielki przemysł spożywczy, który produkuje sok palmowy i równie niewielki przemysł odzieżowy. Państwo zarabia na licencjach połowowych, ale niestety tu wchodzą w grę liczne nadużycia, na których zarabia jednostka, ale nie państwo jako takie. Wody są bardzo zasobne w tuńczyka, pojawiają się okresowo wieloryby, są rekiny, a wiemy, że płetwa rekina jest niemalże fetyszem w krajach azjatyckich.
Niebagatelne znaczenie ma także pomoc zagraniczna głównie z Wielkiej Brytanii i Japonii. Wysokość tej pomocy w ostatnich latach sięga 25–50% wartości PKB.
Ostatnie lata nie są łatwe, gospodarka wysp przeżywa ciągłe wahania. To co utrudnia rozwój to brak wykwalifikowanych pracowników, słaba infrastruktura i co nie do przeskoczenia olbrzymia odległość od rynków światowych.
Usługi finansowe raczkują, podobnie jak prywatna przedsiębiorczość. Wartość przekazów od Kiribatyjczyków pracujących za granicą przekracza 5 mln USD rocznie.

Największym jednak problemem kraju jest jego przewidywany w niedalekiej przyszłości kres. Wyspy znajdują się zaledwie dwa metry powyżej poziomu morza. Zmiany klimatyczne grożą mu całkowitym zniknięciem z powierzchni Ziemi. Otaczające wody oceaniczne stanowią dla mieszkańców jedyne źródło życia i utrzymania, a to ocean właśnie najbardziej zagraża przetrwaniu wysp.
To już któryś z kolei kraj na Pacyfiku, który rozważa różne scenariusze ewakuacji ludności z powodu globalnego ocieplenia i podniesienia się stanu wód. Rząd Kiribati zastanawia się nad kupnem ziemi na Fidżi lub na Timorze Wschodnim….
Zobaczymy… Wiemy na pewno, że sami sobie z tym problemem nie poradzą i międzynarodowa pomoc będzie bezwzględnie potrzebna.

🙁 🙁 🙁

Jeszcze dwa słowa o tzw. wyspach zewnętrznych. Jak się domyślacie tylko Tarawa jest tak rozwinięta. Inne wyspy tzw. zewnętrzne w grupie atoli Gilberta są naprawdę dzikie, pustawe i rozrzucone na setkach km² wód oceanu. Komunikacja między wyspami jest utrudniona, czasem trzeba lecieć na Fidżi, aby dostać się na kolejny atol, czy do kolejnej grupy wysp. Między mniejszymi wyspami latają też małe samoloty Air Kiribati mocno okupowane przez lokalnych mieszkańców i mające bardzo umowne godziny i siatkę połączeń 🙂

Na Kiribati można też znaleźć polski akcent. W grupie atoli Line jest wyspa Kiritimati, największa powierzchniowo wyspa Kiribati, inaczej zwana Wyspą Bożego Narodzenia. Leży na linii zmiany daty. To tu właśnie celebruje się Nowy Rok najwcześniej.
Na tej wyspie właśnie, w jej zachodniej części znajduje się osada Poland z 400 mieszkańcami.
Wioska została tak nazwana prawdopodobnie dla uczczenia Polaka Stanisława Pełczyńskiego z amerykańskiego statku przewożącego koprę. Kiritimati, na której już od jakiegoś czasu istniały plantacje palmy kokosowej była świetnym źródłem kopry właśnie. Mieszkańcy mieli jednak problemy z nawadnianiem plantacji palmowych, a Stanisław będąc na statku hydraulikiem pomógł im ponoć rozwiązać problem z nawadnianiem. Na jego cześć osadę nazwano obecnym mianem, zbudowano w niej kościół pod wezwaniem św. Stanisława, a zatokę w lagunie nazwano Zatoką Świętego Stanisława.

Jest jeszcze inna hipoteza wysnuwana przez dr Dariusza Zdziecha z UJ, która mówi, że prawdopodobnie około roku 1915 – 1916 na wyspie był jeszcze jeden Polak o nazwisku Malinowski, manager na plantacji palmy kokosowej założonej przez francuskiego księdza. To właśnie Malinowski i kraj jego pochodzenia mógł być inspiracją dla nazwy osady, szczególnie, że Polska w tym czasie nie istniała na mapach świata.

Prawda jest jednak taka, że obecni mieszkańcy raczej nie pamiętają zasług pana Pełczyńskiego czy Malinowskiego, ani nie przywiązują żadnej wagi do etymologi nazwy swojej wsi. Walczą o przetrwanie gdyż brak żywności, prądu i opieki medycznej powodują, że Polska się wyludnia.
Cóż życie…

P.S. Warto wspomnieć, że pan dr Dariusza Zdziech założył fundację Poland helps Poland – może macie ochotę wesprzeć ten projekt? https://poland-helps-poland.pl/